Foto. Jimmie48/WTA
Ten dzień musiał w końcu nadejść. Trzy lata, cztery tytuły, 26 zwycięstw z rzędu, seria bez precedensu w kobiecym tenisie XXI wieku. W czwartek w Paryżu zatrzymała ją Aryna Sabalenka – liderka rankingu, która w trzecim secie zagrała z poziomu, na który niewiele zawodniczek w historii potrafiło się wspiąć. Wynik 7:6(1), 4:6, 6:0 nie oddaje ani emocji, ani skali trudności tego meczu. Oddaje natomiast fakt – Iga Świątek nie zagra w finale Roland Garros 2025.
To nie jest porażka, po której trzeba spuszczać głowę. Świątek zagrała mecz solidny, momentami bardzo dobry. Już w pierwszym secie, mimo błyskawicznego prowadzenia Sabalenki 3:0, potrafiła się podnieść, wyrównać, przełamać i mieć swoje momenty kontroli. Ale gdy doszło do tie-breaka, Sabalenka nagle wrzuciła tryb mistrzowski – 7:1, bez dyskusji. Tu nie było załamania ze strony Igi, była po prostu siła rywalki.
Drugi set – najlepszy w wykonaniu Świątek w tym meczu. Przejęła inicjatywę, znalazła rytm returnu, znacznie lepiej czytała podanie Białorusinki. Dwa szybkie przełamania i mocne zamknięcie seta do zera przy własnym serwisie. Wydawało się, że to może być powrót do paryskiego schematu z lat poprzednich – wytrzymać napór i z czasem przejąć mecz.
Ale trzeci set nie potoczył się według żadnego znanego scenariusza. Sabalenka była w transie. Wychodziło jej wszystko. Returny spadały w linie, forhend był nie do zatrzymania, a serwis – niemal perfekcyjny. To nie była Iga, która się załamała. To była przeciwniczka, która zagrała set życia. 6:0 na paryskiej mączce przeciwko czterokrotnej mistrzyni? Brzmi jak fikcja, ale to się wydarzyło.
A jednak – mimo tej porażki – warto patrzeć na ten mecz szerzej. Bo Iga Świątek już teraz ma swoje przemyślenia. W otoczeniu zawodniczki coraz głośniej mówi się o tym, że współpraca z Wimem Fissette’em po prostu się nie układa. Zawodzi komunikacja, nie ma porozumienia na poziomie, który w poprzednich latach był znakiem firmowym Igi i jej sztabu. Mentalność, która była największą siłą Świątek, w tym sezonie zbyt często się kruszy. Widać nerwowość, pośpiech, gesty frustracji, które wcześniej były jej obce. Do tego dochodzą sprawy pozasportowe – po raz pierwszy od lat widać, że Iga jest zmęczona, że tenis przestaje być jedynym centrum.
Ale to nie jest nic nienaturalnego. Dla zawodniczki, która od nastoletnich lat była w ciągłej fali wznoszącej, moment przesytu to część sportowego cyklu. Iga musi ten etap przejść – być może z nowym sztabem, być może z nową filozofią, ale z pewnością nie bez ambicji. Ma zbyt dużo klasy, doświadczenia i świadomości, by się na tym zatrzymać.
Sabalenka wygrała, bo zasłużyła. Świątek przegrała, ale nie zawiodła. To był mecz o najwyższym tempie, o czystych zagraniach, o odporności psychicznej. Tym razem to Białorusinka miała odpowiedzi na wszystko. Ale to nie zamyka żadnego rozdziału – po prostu pisze kolejny. Wierzymy, że z czasem znowu zacznie go Iga.