Foto. Matt Fitzgerald/ATP
Hubert Hurkacz zakończył udział w tegorocznej edycji Roland Garros już na etapie I rundy, przegrywając 2:6, 4:6, 2:6 z 18-letnim João Fonsecą. Dla Brazylijczyka był to wielkoszlemowy debiut na kortach ziemnych w Paryżu, ale zaprezentował się z ogromną swobodą, energią i odwagą, które tego dnia robiły różnicę.
Polak przystępował do turnieju po emocjonującym finale w Genewie, gdzie stoczył wyrównany bój z Novakiem Djokoviciem. Tamten mecz kosztował go sporo fizycznie i mentalnie, a czasu na regenerację było bardzo niewiele. Mimo to Hurkacz podjął wyzwanie i nie unikał odpowiedzialności.
Fonseca, wspierany przez licznych kibiców i niosący w sobie ducha Gustavo Kuertena, grał z polotem. Posyłał winner za winnerem, uderzał bez kompleksów, a jednocześnie potrafił utrzymać równowagę między ryzykiem a precyzją. Taki dzień zdarza się rzadko – i tym bardziej zasługuje na uznanie.
Hubert walczył, ale nie był w stanie wejść na swój optymalny poziom. Trzeba uczciwie powiedzieć – brakowało dynamiki w nogach, rytmu serwisowego i przewidywalnej regularności z końcówek meczu w Genewie. Może to kwestia zmęczenia, może głowy po tamtym finale. Ale jeśli coś wiemy na pewno – to że Hurkacz nigdy się nie poddaje i zawsze wraca.
Teraz trawa
Wynik z Paryża nie zmienia jednej rzeczy – forma Hurkacza rośnie. Przed nami sezon trawiasty, który znacznie lepiej odpowiada jego stylowi gry. Atomowy serwis, pewność na woleju i dobra praca w wymianach – to wszystko może zaprocentować już niebawem.
Przegrane też są częścią sportu. I czasem, choć bolą, bywają punktem odbicia. Hubert wie, co ma poprawić. Wiemy, jak potrafi grać. A sezon wciąż trwa.
Z optymizmem czekamy na kolejne występy.